Zacznę od tego, że tygodniowa przerwa od bloga jest wystarczająca i rzadko kiedy zdarza mi się tak długo tu nie pisać. Jednak definitywnie potrzebowałam takiej przerwy od telefonu, internetu, maili i różnych innych wynalazków.
Portugalia od zawsze należała do miejsc, które chciałam odwiedzić. Z ogromną radością przyjęłam informację o bezpośrednich lotach z Wrocławia do Portugalii. A jeszcze z większą radością przyjęłam informację, że mój ukochany mnie tam porywa…no i oczywiście dałam się porwać.😉❤️
Lizbona – stolica Portugalii, to piękne, kolorowe miasto położone nad rzeką Tag przy jej ujściu do Oceanu Atlantyckiego. Sama Lizbona liczy około 550 000 tysięcy mieszkańców i stanowi centrum kulturalne, ekonomiczne oraz polityczne kraju.
Miasto położone jest na siedmiu wzgórzach. Na rozległe, zabytkowe centrum składa się kilka dzielnic: Alfama, Baixa, Chiado, Bairro Alto. Alfama to najstarsza dzielnica Lizbony, która najmniej ucierpiała podczas trzęsienia ziemi w 1755 roku. Pozostałe części miasto zostały praktycznie zrujnowane.
Moje wrażenia:
Spotkałam się z teorią, że żeby porządnie „zmierzyć się” z Lizboną, trzeba spędzić w niej dwa, trzy dni. Miasto faktycznie jest bardzo rozległe i położone dość stromo także, jeżeli cieszysz się, że schodzisz z górki, to lepiej się tak nie ciesz, bo za rogiem na pewno jest stromo pod górkę. 😉😉Jak wspomniałam wcześniej, miasto jest usytuowane na siedmiu wzgórzach, ma to oczywiście swoje zalety, ponieważ w Lizbonie jest kilka punktów widokowych, z których można zobaczyć kolorowe miasto z trochę innej perspektywy, między innymi: Miradouro Das Portas Do Sol, Miaradouro De Sao Pedro De Alcantara, Miradouro Da Nossa Senhora Do Monte, Miradouro Da Graça, Miradouro De Santa Luzia, Santa Justa Elevator, Monument To Christ, Miradouro De Santa Catarina, Sao Vicente De Fora Monastery, Edward VII Park.
Byłam w czterech punktach widokowych i powiem krótko. Kilka muzeów możesz odpuścić, kościołów też, ale żeby ogarnąć te miasto trzeba się wdrapać wyżej! 😉
Co jeszcze urzekło mnie w Lizbonie? Architektura. Kolorowe kamienice w różnorodnej kolorystyce począwszy od intensywnego błękitu, przez żółć, po soczysty pomarańcz! Piękne okiennice, wypełnione po brzegi kwiatami. Wąskie, strome uliczki, po których człowiek gubi się ze sto razy dziennie i kolejne prawie sto razy nie jest rozjechany przez nagle nadjeżdżający żółty tramwaj, który nie wiem jakim cudem podjeżdża pod te stromizny!
Kolejną rzeczą, o której wspomnieć po prostu muszę to duża ilość murali w mieście, które po prostu uwielbiam! Street art rządzi i moim skromnym zdaniem czyni to miast jeszcze bardziej klimatycznym. 😉
Oczywiście znajdą się tacy, którzy powiedzą, że widzą tylko „pomazaną” ścianę…i chyba na tym skończę. Bo to smutne, kiedy ludzie w tym widzą tylko brudną ścianę.
W Lizbonie zdziwiła mnie zaskakująca ilość indyjskich restauracji. Na każdym rogu można natknąć się na indyjską kuchnię…co było dla nas prawdziwą pokusą, ponieważ jak dobrze wiecie, to moja ulubiona kuchnia i mogłabym jeść codziennie indyjskie jedzenie. Tak duża ilość restauracji indyjskich wynika ponoć z tego, że Portugalia miała w Indiach kolonie. (Indie Portugalskie)
Lizbona to miasto wielokulturalne. Spotkamy tam ludzi z przeróżnych zakątków świata. W Lizbonie jest mnóstwo Afrykańczyków. Spacerując ulicami miasta, można natknąć się na różne dzielnice, które bardzo różnią się od pozostałej części miasta. Przechadzając się jedną z ulic, miałam wrażenie, że jestem w Maroko! 😉
W kolejnym wpisie przygotuję dla Was miejsca, które polecam oraz kilka praktycznych informacji o Portugalii. See you soon! 🙂
Nas w Lizbonie zaskoczyła ilość starych i odrapanych kamienic, które jednak też mają swój urok. Ściany pomazane to fakt, ale nawet „obmalowane” windy mają swój urok 😉
ojjjj mają ! 🙂 też miałam chwilami wrażenie, że jest trochę brudno 😀 ale to wszystko ma swój urok i klimat 🙂 pozdrowienia!